Rozważania niedzielne
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Wydaje się, że trudności z zaakceptowaniem przykazania miłości wynikają z błędnego rozumienia jej istoty. Rozumie się ją zwykle jako wysublimowane uczucie sympatii do drugiego człowieka, połączone z pragnieniem trwania w jego bliskości. Jest rzeczą oczywistą, że tak rozumiana miłość w odniesieniu do nieprzyjaciół jest niemożliwa. Skoro bowiem już sama sfera uczuć wymyka się spod kontroli naszej woli, to tym bardziej trudno wymusić uczucie sympatii do kogoś, kto mi wyrządza krzywdę, kto jest moim nieprzyjacielem lub wrogiem. Istota miłości nie leży jednak w uczuciach, lecz w pragnieniu i urzeczywistnianiu dobra drugiej osoby.
W praktyce może to oznaczać danie szansy nawrócenia, podjęcie działań prowokujących do poprawy lub jak by to powiedział Norwid – podniesienie nieprzyjaciół „do godności znośnych sąsiadów”. Trzeba więc jasno powiedzieć, że dając nam przykazanie miłości nieprzyjaciół Chrystus nie wymaga od nas, byśmy tych nieprzyjaciół lubili i czuli do nich sympatię. Chrystus nie każe nam ich lubić, lecz miłować, to znaczy pragnąć ich dobra i starać się to dobro urzeczywistniać.
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
„Zapłata wasza jest w niebie!”. Jest tak ogromna, że tylko niebo ją pomieści. Popatrz na niebo, na gwiazdy, na planety, na księżyc, na tę nieprzeniknioną głębię czerni, i pomyśl, że to, co widzisz, to jeszcze nie jest prawdziwe niebo, tylko jego miniaturka. Nie ma na tym świecie takiego szczęścia i takiego wynagrodzenia, które byłoby właściwe za wierność Jezusowi i jego słowom. Nie każde cierpienie będzie tak obficie wynagrodzone, ale to, które zniosłeś z powodu Jezusa Chrystusa.
W Biblii użyto słowa ZAPŁATA. To dwuznaczne słowo. Może oznaczać zarówno nagrodę, jak i karę. Każdy cios i upokorzenie, każde odtrącenie i niesprawiedliwość z tego powodu, że byłeś chrześcijaninem i doznawałeś bólu z powodu swej wierności Jezusowi, będą miały swoją zapłatę. Każdy czyn, każde słowo, każda myśl i każdy gest, każde cierpienie, i powodzenie, każda radość i smutek, mają swoje konsekwencje w wiecznym niebie. Nie ma straty na tym świecie, która nie byłaby wynagrodzona na tamtym. Nie ma też takiej nieuczciwości, która zostałaby pominięta przez odpłatę.
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jezus, który jest gościem na weselu w Kanie Galilejskiej, dokonuje uświęcenia miłości ludzkiej i ziemskiej. Ten, który jest Miłością, czyni pierwszy cud, czyli pouczający znak dla uczniów, a potem dla całego Kościoła. Chrystus pokazuje w ten sposób, że jeżeli człowiek nie chce, aby jego szczęście trwało tylko przez chwilę, musi zacząć budować go od mocnych fundamentów. Jezus przypomina, że miłość nie ogranicza się do sentymentu, uczuć, emocjonalnej bliskości, ale wyraża się w konkretnym czynie. Pokazuje, że chrześcijanin w dążeniu do szczęścia nie może pominąć miłości, która poszukując dobra ukochanej osoby staje się wyrzeczeniem i jest gotowa do poświęceń.
Wydarzenie z Kany Galilejskiej ma mieć swoje odbicie w życiu chrześcijańskiej rodziny. Jezus pokazuje, że rodzina jest czymś pełnym, jeśli w niej jest obecny Bóg. Nigdzie Bóg nie chce tak mieszkać, jak w rodzinie, w sercach każdego z jej członków. Nieobecność Boga w rodzinie oznacza jej klęskę, zatracenie jej istotnego celu. Dramaty wielu współczesnych rodzin są tego wymownym przykładem. Ojciec i matka są pierwszymi znakami samego Boga na ziemi. Bóg wybrał te znaki, by przez nie objawiać człowiekowi swoją miłość. Ilu klęsk uniknęłyby rodziny, gdyby żyły według tej Bożej myśli. „W moim domu rządził tylko pieniądz. Wszyscy żyli w nim dla pieniędzy. Ja popełniłem zbrodnię” – pisze w swoim pamiętniku jeden z więźniów na krótko przed egzekucją. „Nie daliśmy nic naszym dzieciom, jeśli nie nauczyliśmy ich wartości, dla których trzeba żyć – mówi w dyskusji pewien wspaniały ojciec. Czyż pod tymi słowami nie powinien się podpisać każdy ojciec rodziny i każda matka?
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Słuchanie Jezusa domaga się, by porzucić czysto ludzkie kalkulacje i zaufać. Wtedy rodzi się owoc niewspółmierny do naszych wysiłków. Lęk zostaje przemieniony i zwyciężony miłością Chrystusa, która wszystko może.
Bóg, nie zważając na ludzką słabość, wzywa człowieka, aby stał się narzędziem Bożego królestwa, przekazicielem tej łaski, która stała się jego udziałem.
Współczesnym przykładem współodpowiedzialności za potrzebujących pomocy jest żyjąca na naszych oczach bł. Matka Teresa z Kalkuty. Jak sama wspomina: „Po kilkunastu latach życia zakonnego zamknęłam za sobą drzwi i znalazłam się sama na ulicach Kalkuty, doznałam niezwykle silnego uczucia zagubienia, niemal lęku, który był trudny do przezwyciężenia”. W książce „Matka ubogich”, Renzo Allegri – zgłębiając historię jej życia i powołania – zapisała: „W tamtej chwili Matka Teresa zobaczyła jasno i wyraźnie swoja nową sytuację. Była zupełnie sama. Sama, bez dachu nad głową, bez pieniędzy, bez pracy, nie wiedząc, dokąd pójść, by coś zjeść i znaleźć schronienie na noc”. Znalazła się w straszliwej sytuacji, w jakiej znajdowali się ci ludzie, którym ona pragnęła „służyć”. Nie posiadała niczego poza wizją tego, co zamierzała realizować. „Polecenie”, jakie otrzymała od Jezusa w nocy 10 sierpnia 1946 r. było precyzyjnie określone: „służyć najuboższym pośród ubogich. Żyć pośród nich i tak jak oni”.
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jan wyraźnie podkreślał dystans, jaki dzielił go od Jezusa. Trudno było różnicę między Jezusem a Janem wyrazić w czytelny sposób. Zewnętrznie musieli być do siebie dość podobni; w jednakowym wieku, uduchowieni, mężowie modlitwy. W pewien sposób Jan miał nawet względem Jezusa pozycję uprzywilejowaną: jego sława miała swe korzenie w najwcześniejszym dzieciństwie; był znanym ascetą i pustelnikiem o niekwestionowanym autorytecie; głosił płomienne nauki, które poruszały słuchaczy; liczyli się z nim jakoś nawet arcykapłani i faryzeusze.
Wszystko to pozwoliło mu udzielać chrztu nawrócenia, do którego przystępowały chętnie rzesze ludzi. Być może chrzest ten miał charakter masowej manifestacji, wypływającej bardziej z uczuć, niż z świadomej decyzji przemiany życia. Bo faktycznie chodziło o pewną symboliczną manifestację, czyli uznanie i wyrażenie swej niegodności i grzeszności. W tłumie innych ludzi łatwo jest uderzyć się w piersi, wyznać swoją winę i okazać skruchę.
Ale niestety, taki akt nie ma żadnej mocy sprawczej. I właśnie dlatego Jan podkreślał, że jest to tylko chrzest wodą, czyli zwykłe, rytualne polanie. Zupełnie czym innym jest zapowiadany przez Jana i przypisywany Jezusowi chrzest Duchem Świętym. W ten akt angażuje się już sam Bóg. To On gwarantuje skuteczność tego chrztu. Obrzęd ten jest ściśle złączony z osobą Jezusa, aczkolwiek to nie Jezus miał go udzielać. Warunkiem tego chrztu była wiara w Jezusa, w Jego śmierć i zmartwychwstanie, w Jego boską moc i pochodzenie. Kto umiał to uznać, nie tylko mógł przyjąć chrzest, ale także umiał wyciągnąć z niego konsekwencje.