Rozważania niedzielne
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
W nasze ziemskie życie jest wpisane „oczekiwanie”. Ciągle na kogoś albo na coś czekamy. Oczekiwanie dotyczy również naszej kondycji duchowej. Jest to postawa wyjątkowo aktualna w Adwencie, który przygotowuje nas na przyjście Pana w łaskach Świąt Jego Narodzenia oraz na Jego powtórne przyjście przy końcu czasów. Ten sam Pan, który narodził się w Betlejem, „powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych”, jak wyznajemy w Credo. A wtedy „triumf Boga nad buntem zła przyjmie formę Sądu Ostatecznego, po ostatnim wstrząsie kosmicznym tego świata, który przemija” (KKK 677).
Ewangelista Łukasz przywołuje zapowiedź Jezusa, że pośród wielu przerażających znaków, które się pojawią, jeden przyćmi je wszystkie: objawienie się Jego jako Pana chwały. „Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą”. Dla uczniów Jezusa nie będzie to dzień lęku, ale ufności. Aby przyjąć postawę ufności w dniu ostatecznym wymaga to przygotowania i przemiany naszego życia. Dlatego w Adwencie musimy wcielić w życie zalecenie samego Jezusa: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe […] Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.
Przyjście Boga do nas jest wielkim wydarzeniem. Dlatego samo oczekiwanie na Pana zakłada naszą gotowość na spotkanie z Nim. Temu ma służyć nasza czujność i prośba słowami Psalmisty: „Daj mi poznać, Twoje drogi, Panie, naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami”. Wszystko po to, żebyśmy stawali się „coraz doskonalszymi” na przyjście Pana, odnieśli zwycięstwo nad sobą oraz uporządkowali swoje życie. Na co według wskazówek Jezusa musimy zwrócić uwagę? Chodzi o czujność i rozwój modlitwy, abyśmy wskutek nieumiarkowania nie ulegli ociężałości serca, swoistej znieczulicy na sprawy Boże, a zatrzymali się jedynie na troskach doczesnych.
Patrzymy każdego dnia na niepewne ludzkie oczekiwania: żeby przedłużyć umowę o pracę, spotkać się z najbliższymi, doświadczyć zrozumienia czy otrzymać godziwą zapłatę za swój wysiłek. Uświadamiamy sobie również, że jako chrześcijanie przesuwamy się w kolejce do spotkania z zapowiadanym przez proroków Oblubieńcem. I niecierpliwie oczekujemy, mając świadomość, że Jezus chce się z nami spotkać, a dla każdego z nas ma dobrą wiadomość. Potrzeba nam więc autentyczności i głębi w tym spotkaniu, a nie drogi na skróty. Rozpoczynając nowy rok kościelny i liturgiczny, bądźmy w szczególny sposób świadkami konkretnych gestów miłosierdzia wobec bliźnich. Podejmijmy pracę nad budzeniem czujności serca, porządkowaniem swoich pragnień, złych przyzwyczajeń czy przewrotnych myśli, nad eliminowaniem zaniedbań. Niech pomocą w otwarciu na kolejne łaski, jakie Bóg przygotował dla nas, staną się: medytacja tekstów biblijnych, poranne roraty, adwentowe ćwiczenia duchowe i dobrze przygotowana spowiedź.
Jak śpiewają „Siewcy Lednicy”:
Nasze oczekiwanie na Ciebie Panie nie ustanie.
Usłysz nasze wołanie. Idziemy Tobie na spotkanie.
I tęsknie prosimy z ufnością: Przyjdź, Panie Jezu!
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420024.1-Niedziela-Adwentu-C)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Chrześcijanin ma nad sobą dwie władze. Jako obywatel podlega władzy państwowej, a jako ochrzczony podlega władzy religijnej. Zdarza się, że w konkretnych sytuacjach istnieje rozbieżność między decyzjami jednej i drugiej władzy, a człowiek musi dokonać między nimi wyboru, co wcale nie jest takie łatwe. Otóż, w takich konfliktowych układach istnieje tylko jedna szansa bezbłędnego dokonywania wyboru i podejmowania zawsze słusznych decyzji. Trzeba dostrzec trzecią władzę. W rzeczywistości bowiem ponad władzą państwową i religijną jest Bóg. Tylko Jego wymaganie i prawo są słuszne. Bóg zaś sprawuje władzę w imię prawdy.
Ktokolwiek podejmuje decyzje w imię prawdy, zawsze postępuje słusznie, bez względu na to, czy bezpośrednia władza — świecka czy religijna — za decyzje ukarze go czy też nagrodzi.
Chrystus też miał nad sobą trzy władze. Państwową reprezentował w Galilei Herod, w Judei Piłat, a daleko w Rzymie Tyberiusz. Religijną reprezentował w Jerozolimie Kajfasz i Sanhedryn. Popadł w konflikt z jedną i drugą, i obie władze wydały na Niego wyrok śmierci. Został jednak wierny Ojcu.
Wierność prawdzie czyni człowieka wewnętrznie wolnym od wszelkiej doczesnej władzy, bo prawda jest ponad władzą. To ona władzę osądza — nagradza lub wydaje na nią wyrok. Gdyby Kajfasz i Piłat uniewinnili Chrystusa, otoczyliby władzę chwałą i ugruntowaliby jej autorytet. Skoro zaś wydali na Niego niesprawiedliwy wyrok, to prawda oskarża ich przez wieki i będzie oskarżać w wieczności.
Każda władza wie, że o wartości jej podwładnych decyduje stopień umiłowania przez nich prawdy. Wie o tym nawet wówczas, gdy za mówienie prawdy, dla niej niewygodniej niszczy podwładnego. I wbrew wszelkim pozorom wierność podwładnych prawdzie jest w interesie władzy. Często się mówi, że władza ma wpływ na podwładnych, zapominając, że i podwładni mają wpływ na władzę. Ich wierność prawdzie jest w stanie tak ustawić ludzi sprawujących władzę, że i oni muszą się z prawdą liczyć. Rzecz jasna, jednostkę wierną prawdzie można lekceważyć, ale już grupy ludzi ceniących wyżej wierność prawdzie niż życie, nie da się zlekceważyć. Stają się oni głosem sumienia danej społeczności.
Warto zauważyć, że Chrystus nie wzywa ani Piłata, ani Kajfasza do wierności prawdzie. Wyznaje jedynie przed nimi z naciskiem, że On jest i pozostanie wierny prawdzie, nawet za cenę życia. „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”.
Jest rzeczą znamienną, że na kartach Ewangelii nie znajdujemy ani jednej wypowiedzi Jezusa, w której sugerowałby potrzebę zmiany władzy państwowej czy świątynnej. Nigdy nie wystąpił z wezwaniem do rewolucji, mimo że wszyscy na to czekali. Swoją postawą wierności prawdzie wskazał jednak drogę jedynego, skutecznego oddziaływania na władzę i możliwość zamiany nie tyle jednego władcy na innego, ile wewnętrznej przemiany człowieka sprawującego władzę, przez wprowadzenie go na drogę szacunku dla prawdy.
Piłat i Kajfasz mieli najwartościowszego podwładnego, jaki kiedykolwiek żył na ziemi. Ponieważ zdradzili prawdę, wydali na Niego wyrok śmierci. W rzeczywistości jednak to prawda wydała na nich wyrok. Gdziekolwiek prawda zostanie naruszona, tam sprawa nie zostaje jeszcze definitywnie zamknięta, nawet gdy obrońcy prawdy ponoszą śmierć. Ostatnie słowo bowiem należy zawsze nie do władzy, ale do prawdy.
Chrystus Król — rządzi światem w imię miłości, a sądzi świat w imię prawdy. Dlatego On jest jedynym, sprawiedliwym Władcą świata.
Ks. Edward Staniek (http://www.mateusz.pl/czytania/2018/20181125.html#1)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Jezus, który naucza z mocą, krytykuje postępowanie uczonych w Piśmie. Zarzuca im, że działają na pokaz: chcą wyróżniać się przez swój strój, są spragnieni uznania i honorów, ich zarozumiałości towarzyszy chciwość i obłuda. Nie tylko objadają ubogie wdowy, ale również – powierzchownie i fałszywie pobożni – modlą się na pokaz. Przeciwieństwem zachowania uczonych w Piśmie staje się „uboga wdowa”, która stanowi wzór oddania i zaufania Bożej Opatrzności. To ona wykazuje się prawdziwą pobożnością i ofiarnością. Widzi to Jezus, który siedzi naprzeciw ostatniej, tzn. trzynastej skarbony na dziedzińcu, do której wrzucano dobrowolne ofiary na ofiary całopalne. Tak więc kobieta, która wrzuciła do skarbony „wdowi grosz”, przeznaczyła wszystkie swoje pieniądze na kult i chwałę Bożą.
Hojności zasiewu zależy od otwartości serca, a ta z kolei przyczynia się do obfitość zbiorów. I nie chodzi tu o wielkość inwestycji, ale o postawę człowieka, by nie dawać minimalistycznie i na pokaz, i tylko z tego, co nam zbywa. W swoim całkowitym zaufaniu ewangeliczna wdowa jest podobna do Jezusa. Na tym polega prawdziwa pobożność i wiara chrześcijańska. Jak zauważa kard. Karol Wojtyła, „Środki ubogie mają to do siebie, że są w pewien sposób najbogatsze, gdyż głównym środkiem ubogich jest ludzkie serce. Tylko trzeba do niego trafić. Bez tego środka wszystkie bogate środki są ubogie. Przestają działać”.
Słowo Boże wiedzie nas drogą do odkrycia duchowego bogactwa i umacniania go w swoim życiu. Podstawą rozwoju duchowego bogactwa jest żywy kontakt z Trójjedynym Bogiem i realizacja wskazań Kościoła. Na tej drodze pomocą mogą stać się dla nas pouczenia świętych. Św. Ignacy Loyola w słynnych „Ćwiczeniach Duchowych” zwraca uwagę, by żyć i postępować „na większą chwałę Bożą”. Jego inna zasada brzmi „więcej” i pomaga dojrzewać duchowo, by przechodzić od „muszę” do „chcę”, od tego, co „dobre”, do tego, co „lepsze”; od tego, co „poprawne”, do tego, co „święte”.
Z wewnętrznego bogactwa wypływają, jak w przypadku ubogiej wdowy, starania o chwałę Bożą. Chodzi o świątynię i parafię, potrzeby diecezji i Kościoła powszechnego. Dobra te wymagają jednak ciągłej troski. Możemy włączyć się w te dzieła przez udział w konkretnych pracach (sprzątanie kościoła, porządkowanie cmentarza), jak i ofiary składane na tacę, a przeznaczone na różne potrzeby, zarówno świątyni (opłaty bieżące za prąd, sprzątnie, konserwacja), sal dla grup duszpasterskich, jak i diecezji (zbiórki żywnościowe czy inne akcje „Caritas”, ofiary na seminarium duchowne, cele misyjne). Dbałość o potrzeby parafii odnosi się również do troski o diecezję i cały Kościół. W ten sposób wspieramy nie tylko inicjatywy proboszcza, ale również przedsięwzięcia biskupa diecezjalnego czy samego ojca świętego, pomagamy budować kościoły, szpitale, szkoły w krajach misyjnych. Zawsze najważniejszy jest dar serca, autentyczna opieka duchowa i materialna dla potrzebujących rodzin, a nie danina wynikająca z przymusu czy ponaglania. Taka postawa prowadzi do bogactwa duchowego i przyczynia się do zdobywania świętości.
ks. Leszek Smoliński (https://liturgia.wiara.pl/doc/420132.32-Niedziela-zwykla-B)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
Podczas rekolekcji młodzieżowych uczestnicy otrzymali zadanie z pozoru proste. Każdy miał pisemnie odpowiedzieć na pytanie: „Co zrobiłbym dzisiaj, gdybym się dowiedział, że umrę jutro?”. Wielu potraktowało to zrazu jako żart. Gdy się jednak okazało, że ma to być poważne ćwiczenie rekolekcyjne, całą grupę ogarnęło pełne zadumy milczenie. Owocem tego ćwiczenia stało się spostrzeżenie, że zwykle „dzisiaj”, na bieżąco, zajmujemy się sprawami mało ważnymi z punktu widzenia ostatecznych przeznaczeń człowieka, natomiast sprawy rzeczywiście ważne odkładamy na potem w przekonaniu, że przed nami jeszcze długi szmat życia. Dopiero uświadomienie sobie, że praktycznie każdy dzień może być dniem ostatnim, zmienia nasz sposób myślenia i pozwala uporządkować „ważność” spraw dotyczących człowieczej egzystencji. Zaczynamy porządkować nasz świat wartości, sprawy rzeczywiście ważne zaczynamy postrzegać jako pilne, nie cierpiące zwłoki, a inne, pochłaniające dotąd cały czas i całą energię, często okazują się mało istotne i tracą znaczenie w świetle faktu, że być może umrzemy już jutro.
Wynika stąd, że gdybyśmy mieli absolutną pewność, że będziemy żyli sto lat, to prawdopodobnie dla wielu z nas pierwszych dziewięćdziesiąt dziewięć lat byłoby zmarnowanych, a prawdziwe i ostateczne nawrócenia dokonywałyby się pod koniec ostatniego roku życia. A to by oznaczało, że praktycznie całe życie poszłoby na straty. Dlatego Bóg, który doskonale wie, „co kryje się w człowieku” (J 2,25), okrył „ów dzień” najgłębszą tajemnicą: „O dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”. W aspekcie indywidualnym chodzi tu o dzień naszej śmierci. W skali uniwersalnej – o dzień powtórnego przyjścia Chrystusa i sądu ostatecznego.
Nie znać daty „owego dnia” jest rzeczą człowieczą, tak dalece, że nawet Syn, który jako Bóg wiedział wszystko, jako człowiek również tej niewiedzy doświadczał, tak jak doświadczył ludzkiego ubóstwa, samotności, cierpienia i śmierci. „Niewiedza – pisał św. Atanazy – jest bowiem cechą ludzką, szczególnie zaś w sprawach tego rodzaju. Ale i to jest znakiem łaskawości Zbawcy. Skoro bowiem stał się człowiekiem, nie wstydził się wyznać nieświadomości pochodzącej z ciała (...), aby pokazać, że choć wie jako Bóg, nie wie jako ten, który posiada ciało”.
Dla nas, ludzi obciążonych „cielesną” pokusą zajmowania się najpierw tym, co przyjemne, a odkładania spraw trudnych (chociaż ważnych) na później, owa nieznajomość ostatniej godziny okazuje się zbawiennym zrządzeniem Bożej Opatrzności. Wymusza bowiem na nas konieczność twórczego wykorzystania każdej darowanej nam przez Boga chwili, bowiem każdy dzień życia może się okazać ostatnim.
W praktyce oznacza to, że chrześcijanin powinien być w każdym dniu przygotowany na śmierć pojmowaną jako ostateczne spotkanie z Chrystusem, który „złożywszy raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, zasiadł po prawicy Boga” w przekonaniu, że Jego zbawcze dzieło wyda w nas owoce świętości. Dlatego „śpieszmy się kochać ludzi...” (ks. Jan Twardowski). I śpieszmy się kochać Boga.
ks. Antoni Dunajski (https://liturgia.wiara.pl/doc/420022.33-Niedziela-zwykla-B/4)
- Szczegóły
- Kategoria: Rozważania niedzielne
1. Jest jedna cnota, bez której nie można sobie wyobrazić ludzkiego życia, cnota, która łagodzi napięcia, rozwija inicjatywę, popycha ludzi do bohaterskich czynów, jest motorem wszelkiego ludzkiego działania. Cnota, która jednoczy ludzi i narody ze sobą, a tej cnocie na imię: miłość.
Jeśli Chrystus w dzisiejszej ewangelii na pytanie uczonego w Piśmie, które jest największe przykazanie, odpowiedział, że jest nim przykazanie miłości bliźniego i Boga, chciał przez to powiedzieć, że bez tego przykazania nie można sobie wyobrazić ludzkiego życia.
Ale właściwie, co to jest miłość? Najtrudniejsze do odpowiedzi pytanie. Można powiedzieć, że Chrystus odpowiedział na nie, nie tyle słowami, ile całym swoim życiem. Dlatego mógł pod koniec swojego życia powiedzieć że: „większej miłości nikt nie ma jak ten, kto życie swoje daje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Dlaczego mamy obowiązek kochać Boga?
2. Bo On nas pierwszy umiłował. Z miłości ku nam stworzył świat i oddał go człowiekowi pod panowanie. Człowieka uczynił swoim obrazem i wywyższył go ponad wszelkie stworzenia. Wysyłając go w drogę życia, wyposażył go w najwspanialszy dar: swoją boską przyjaźń. Ale człowiek nie docenił tego daru. Przez grzech zerwał tę przyjaźń i odszedł od Boga. Ale co ważniejsze, Bóg nie odszedł od człowieka. W trosce o jego zbawienie i szczęście, obiecał zesłać Odkupiciela. Jeszcze w raju go obiecał. A potem zapowiadał nieustannie jego przyjście przez patriarchów, proroków i mędrców. I kiedy obiecany Zbawca przyszedł, zaświadczył swoją nauką i swoim życiem o miłości Boga do człowieka. W rozmowie z Nikodemem, o czym pisze św. Jan Ewangelista, Jezus odkrył rąbek tajemnic bożych. Oświadczył mu otwarcie, że: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). W istocie rzeczy miłość Jezusa do człowieka nie miała granic.
Pragnąc podkreślić jej nieprzemijającą wartość, Jezus zalecił ją swoim uczniom, a przez nich nam wszystkim w swoim testamencie, tj. w swojej arcykapłańskiej modlitwie wygłoszonej na krótko przed swoją śmiercią w Wieczerniku. Oświadczył im wtedy: „Jako mnie umiłował Ojciec i ja was umiłowałem, trwajcie tedy w miłości mojej” (J 15,9). Prośbę tę Jezus wypowiedział we Wielki Czwartek wieczorem, a w Wielki Piątek już nie żył. Umierał świadomie. A kto umiera świadomie, ten przed śmiercią .nie porusza błahych spraw. Mówi o tym, co mu najbardziej leży na sercu. A co Jezusowi najbardziej leżało na sercu? O czym chciał, żebyśmy po Jego śmierci pamiętali? Chciał, byśmy zawsze pamiętali o tym, co ś w. Jan tak pięknie określił: „Bóg jest miłością”, a my mamy obowiązek wierzyć tej miłości. Mamy uwierzyć jej i żyć tą miłością do końca naszego życia, by kiedyś, po najdłuższym naszym życiu, tę Miłość własnymi oczyma oglądać w wieczności.
3. Uczony w Piśmie z dzisiejszej ewangelii, pytający Chrystusa o największe przykazanie dowiedział się od Niego nie tylko tego, że jest nim miłość, ale jeszcze usłyszał, jaką ona zajmuje rolę w hierarchii wszelkich wartości. Jezus powiedział mu, że „miłować Go (tj. Boga) całym sercem... daleko więcej znaczy, niż wszełkie całopalenia i ofiary” (w. 33).
Chrystus jakby chciał mu przez to powiedzieć, że dobrą rzeczą jest modlitwa, wspaniałą składanie ofiar, niezwykle ważną dobroć i życzliwość dla drugich, ale te wszystkie wartości bledną wobec jednej wartości, którą jest miłość Boga. Ona jest najważniejszą i najwspanialszą cnotą. Bez niej życie ludzkie nie miałoby najmniejszego sensu. Opromienione nią otwiera człowiekowi już tu na ziemi niebo.
Wiedział o tym dobrze św. Augustyn, dlatego snując na ten temat refleksje, postawił swoim słuchaczom pytanie? Powiedz mi, co ty miłujesz, a ja ci powiem kim jesteś. Jeśli niebo miłujesz, niebem jesteś, jeśli ziemię miłujesz, ziemią jesteś, jeśli Boga miłujesz, Bogiem jesteś.
Musimy sobie my dziś postawić takie pytanie: co my właściwie miłujemy, co nosimy w zakamarkach naszego serca? Jakie są nasze najskrytsze pragnienia i myśli, a sumienie, ten najlepszy sejsmograf naszej duszy udzieli nam na te pytania najlepszej odpowiedzi. Powie nam za św. Pawłem, że gdybym „mówił językiem ludzi i aniołów... i gdybym znał wszystkie tajemnice i posiadał wszelka wiedzę, i gdybym miał taką wiarą, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym...” Tylko miłość, tylko ona jedna coś znaczy, poza nią nic nie ma znaczenia, św. Paweł kończy swój hymn o miłości słowami: teraz trwają te trzy: wiara nadzieja i miłość, ale z nich największa jest miłość (1 Kor 13). Nie potrzeba więcej wyjaśnienia.
Potrzeba jednej rzeczy: potrzeba żyć miłością. Potrzeba wprowadzić ją we wszystkie detale naszego życia. W takim ustawieniu sprawy rozumiem pytanie Chrystusa skierowane do Piotra na krótko przed mianowaniem go pierwszym papieżem: „miłujesz mnie więcej aniżeli inni?” Piotr odpowiada: „tak Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję”. A jeśli tak to: „paś baranki moje, paś owce moje, paś owieczki moje”. Chrystus przyjął wyznanie Piotra i stwierdził, że ono jest wystarczające, aby Piotr mógł Go godnie reprezentować na ziemi. Ono wystarczy za wszystko, bo miłość jest wszystkim.
4.. Moi Drodzy! W każdą niedzielę przychodzimy do kościoła. Przychodzimy tu, aby uczestniczyć we mszy św. Ale również przychodzimy i w tym celu, aby poznać jak wielka jest miłość Chrystusa do nas. Pragniemy od tej Jego miłości zapalić nasze serca i Jego miłością przepełnić całego siebie. Prośmy Go dzisiaj o to gorąco. Amen.
ks. Stanisław Grzybek (https://liturgia.wiara.pl/doc/420131.31-Niedziela-zwykla-B/3)